(jako, że wczoraj, gdy chciałam to wrzucić internet przestał chodzić, więc jest dziś. Wszystkie słowa dziś, dzisiaj, dzisiejszy, proszę zamieniać na wczoraj itd. dziękuję. 🙂 )
Dzisiejszy dzień był zaskakująco miły- na matematyce poszerzyła się moja wiedza o świecie (Tak! Naprawdę cieszę się z tego, że zaczynam wiedzieć PO CO są te pochodne! (stasziiic….)), nagle okazałam się przygotowana na hiszpański, dzięki absencji Asi na nim (przejęcie ćwiczeń i taaaak proszę państwa M ma pracę domową) i znalazłam cudowną, genialną gierkę (prowadzisz własne SPA! możesz masować klientów, obcinać i myć im włosy, masować im plecy i depilować nogi, genialne! A potem jak zarobisz dużo pieniędzy to masz większy lokal i więcej pracowników i więcej narzędzi i w ogóle! Cała infa minęła jak z bicza strzelił, podobnie jak ostatnie półtorej godziny zresztą :P).
No i oczywiście wyprawa z dziewczynami Do Kochanej B.
B. jest w szpitalu, nic poważnego, rutyna, jakieś tam badanie. No ale trzeba brzydala odwiedzić przecież ( i zawieźć jej ciasteczka, które i tak same zjemy). Więc ja, Aga i Kasia (wraz z B. to Klub Białych- razem mamy mniej niż najmniej melatoniny (melaniny? nigdy nie wiem) w skórze niż kiedykolwiek widzieliście u jednej osoby) postanowiłyśmy nawiedzić naszą współklubowiczkę. Jako, że skończyliśmy dziś godzinę wcześniej miało to być nawiedzenie niespodziankowe, bez kontaktu z Becią, a to, że jedyną wiedzą jaką posiadałyśmy było do jakiego autobusu wsiąść i jaki jest adres, nie przeszkadzało nam bynajmniej w realizacji tego planu.
ETAP PIERWSZY: gdzie wysiąść?!
Pytanie dość ważne, zwłaszcza jak się nie zna okolic pozaśródmiejskich. Jednakże podczas głośniej rozmowy na tematy wszelakie, powodujące wesołość ludzi wokoło, naruszyłyśmy temat poszukiwań i naszą niewiedzę o przystanku docelowym. Mili starsi ludzie ruszyli nam z pomocą z wysokości miejsc, których im ustąpiliśmy i problem pierwszy się wyjaśnił. Uff…
ETAP DRUGI: gdzie jest szpital?
„Ja tu byłam!” mój radosny okrzyk rozdarł ciszę ulicy Senatorskiej. W dali budynek wyglądający szpitalowo po zdało się że właściwej stronie ulicy upewnił mnie w tym przekonaniu. Jednakże budynek okazał się szkołą, a szpital po drugiej stronie ulicy miał zły numer.
Kasia: Eee proszę pani, gdzie tu jest Senatorska wie pani może?
Pani z pieskiem: nie wiem..
(obie wiedziały, że są na Senatorskiej)
Ja: no to może jest tutaj gdiześ jakiś inny szpital niż ten?
P z P:no nie…
Metodą eliminacji wybrałyśmy jedyną z możliwych odpowiedzi i poszłyśmy do szpitala po „złej” stronie ulicy, która okazała się być jednak tą dobrą…
ETAP TRZECI: co się robi, gdy wchodzi się do szpitala?
Otóż napotyka się mnóstwo wskazówek. Plakietka: „szatnia obowiązkowa”, dobrze, spełniamy więc obowiązek. Plakat: „wejście tylko w obuwiu ochronnym”. I tutaj konflikt tragiczny. Automat do jego wydawania jest już w obrębie terenu gdzie w nim trzeba chodzić! Po szybkim rozważeniu za i przeciw i długiej walce z ową maszynerią(pełną zwrotów akcji i niespodziewanych zdarzeń) udało nam się jednak zdobyć „buty”. Po czym spojrzenie na opakowanie. „Zakładanie ochraniaczy zaleca się przeprowadzać w pozycji siedzącej”. Ja usiadłam ze śmiechu. Kasia z posłuszeństwa. A Agnieszka (bohaterka, tia…) podjęła wyzwanie i założyła je na stojąco!
ETAP CZWARTY: gdzie pytać jaki oddział?
Teraz trzeba znaleźć Beatkę. Jako, że nie wiemy gdzie pytać, aby znaleźć, a próby wywęszenia jej spełzły na niczym, musiałyśmy znaleźć kogoś, żeby się spytać gdzie pytać. Dwie starsze panie wdały się z nami w konwersacje.
DSP: A jaki oddział?
My: Eeeee… (bądz „yyyy”, trudno stwierdzić)
Skierowane schodami w górę i potem w lewo radośnie poszłyśmy tam, gdzie myślałyśmy, że jest Izba Przyjęć. Tam, Panie Pielęgniarki uświadomiły nam, że Izba Przyjęć nie jest w górę i w lewo, ale w lewo i w górę… Nieważne.
W owej Izbie Panie zadały nam pytanie: „Jaki oddział?” Po naszym obowiązkowym jęku znalazły nam jednak nazwisko Beci w tym dla dzieci. (jaki rym xD) Ludzie rozumieją powagę niespodziankowego śledzctwa 🙂
ETAP PIĄTY: czegoś brakuje.
Byłyśmy pewne sukcesu. Podążałyśmy na oddział w przekonaniu o wygranej. No dobra, może nie do końca, bo coś było nie tak. Ale kto by na to zwracał uwagę? Udało się! Dwa kroki.. Ale o co chodzi? Pięć kroków… Jakiś szczegół? Dziesięć i początek korytarza oddziału…
Eeee no ale jaki pokój?
Ja chciałam być grzeczna i iść zapytać pań pielęgniarek. Dziewczętom wystarczyło bezwstydne zaglądanie do sal przez witrażowe drzwi. BEATKAAAA!!! 😀
MISSION COMPLITED
epilog:
Było naprawdę fajnie i u Beatki, i w drodze powrotnej. Radośnie byłyśmy zbyt głośne i zbyt wesołe.
Ale potem rozbolała mnie ręka. Potem plecy. Później brzuch, bo byłam głodna. Potem zaczęłam odczuwać pragnienie.
Potem zabrakło mi słów. („No i wiesz jestem zmęczona, i głodna, i plecy mnie bolą, i pić mi się chce….. Kurde to tylko tyle? A czuję się gorzej!”)
(W międzyczasie wróciłam do Centrum, poszłam do Metra, zapłaciłam mandat, zwątpiłam w moc odwołań i rozładowała m i się komórka)
I wtedy…..
PRZESTAŁAM BYĆ GŁODNA
Więc czym prędzej poszłam do KFC, aby się reanimować, póki to było możliwe. Śmierć kliniczna, a tej jest równy brak głodu, nie mogła być niczym dobrym dla mojego organizmu. I teraz żyję i mam się jako tako.
(tak wiem, epilog niezbyt twórczy, ale musiałam odnotować ten fakt :P)