Tagi
Jakież uszanowanie moich zamiarów i planów ze strony otoczenia, nie mogę się nadziwić. Zamilkły ostatnie odgłosy dochodzące z pokoju mojego brata,a mój (śpiący oczywiście na moim pościelonym łóżku, nie nie na części, na całym) pies przestał chrapać. Co więcej, żadna z drobnych czarnych plamek rozsianych po ścianach mojego pokoju nie śmiała okazać się żywym komarem, bzykiem zakłócając mój spokój. Nie, wszystkie pozostały martwe.
Dzięki tym jakże sprzyjającym okolicznościom postanowiłam dokonać rzeczy wiekopomnej, a mianowicie spisać tutaj i teraz kimże to ja zamierzam być i, co ważniejsze, kimże to zostanę i czego w życiu dokonam.
Po pierwsze, zacznijmy banalnie. W moich jakże rozsądnych i pełnych pokory planach zamierzam zostać (szaloną?) Panią Inżynier Naukowiec. Żyjąc w samym środku rozwoju techniki, wprowadzając innowacje i zapobiegając katastrofom będę mogła uczynić to, co, oczywiście, jest moim przeznaczeniem, na co wskazują niezliczone sny i proroctwa. (Ostatnio odnaleziono jedno w jaskini nad Morzem Czarnym. Pewien chłop, imieniem Zbychu, idąc do wychodka potknął się po raz tysięczny w tym samym miejscu. Zawsze zbyt zafrapowany zawartością swojego pęcherze, nigdy nie zwracał uwagi na te irytujące momenty zachwiania stracenia równowagi, niezmiennie przeklinając pod nosem swój los i szybko wyrzucając z myśli niemiłe incydenty. Tym razem było inaczej, ponieważ szedł do drewnianej sławojki nie z powodu ostatecznej potrzeby (taki miał niestety zwyczaj, że zawsze wytrzymywał do tej ostatniej chwili; mogło to być spowodowane pewną traumą z dzieciństwa, o której nie będę tutaj, z poszanowania dla prywatności Zbycha, pisać), ale z powodu ucieczki przed swoją zrzędząca żoną, która nieuchronnie zbliżała się do menopauzy. Trzasnąwszy drzwiami, rozpamiętując piękne lata młodości i utraconą jędrność ciała oraz szlachetność charakteru swej kobiety, szedł tam, gdzie go zwykle nogi niosły i, jak już nadmieniłam, potknął się w znanym już miejscu. Tym razem jednak, zachowując umysł czysty, niezmącony potrzebą niższego rzędu, spojrzał w dół i zobaczył kamień. Spojrzał znów i zobaczył koło niego wielkie głazy, a gdy spojrzał po raz trzeci zauważył że tworzą one coś na kształt, niezbyt udolnie ułożonej, ale jednak strzały (trzeba tutaj przyznać, że Zbychu, choć dobry człowiek, nie był specjalnie rozgarnięty) wskazującą, na opisywaną wcześniej sławojkę. Zbychu zaciekawiony podszedł do znanego przecież miejsca, obszedł wokół, nie widząc jednak niczego ciekawego (oprócz kopulujące ślimaków, którym przyglądał się chwilę), aż w końcu przekonując sam siebie, zebrał się na odwagę, przemógł obrzydzenie i zajrzał… No, do dziury. I okazało się, że w dziurze nie było tego czego się spodziewał zobaczyć, a zamiast tego… no właśnie nic.
I tak odkryto kompleks najgłębszych, pradawnych jaskiń, jakie kiedykolwiek spotkano w regionie, a do których wejście znajdowało się przez tyle lat, ni mniej ni więcej, ale pod zadkiem poczciwego Zbycha. (O tym jak Zbychu wdał się w burzliwą rozmowę ze swoją żoną na temat piekielnego kibla postawionego przez jej rodzinę nie będę się rozwodzić. (dom i podwórze był częścią posagu, jako że Zbychu, mimo że dobry człowiek, nie był specjalnie rozgarnięty, toteż do majątku wniósł jedynie skrzynię z dębu, stół, trzy łopaty i złamaną końską podkowę znalezioną na rozstaju dróg) Wspomnę jedynie, że ich podniesione głosy zaciekawiły przechodzącego w pobliżu paleontologa Amerykanina (mówiłam już, przeznaczenie!) który podjął się zbadania nowoodkrytej otchłani.) Po miesiącach badań (można sobie wyobrazić, że niezbyt przyjemnych- sławojka stałą w tym miejscu od dawna, możliwość oszczędności na wywozie szamba była aż nader kusząca- badacze uskarżali się zwłaszcza podczas pracy w najniżej położonych tunelach) odkryto kamienną tablicę pełną zapisków, o dziwo, w alfabecie podobnym do łacińskiego, ale z niespotykanymi kreseczkami w dziwnych miejscach. Na szczęście (o przeznaczenie!), wśród pomocników (podaj, przynieś, pozamiataj), znalazł się człowiek którego cioteczna babka wyszła za mężczyznę z odległego kraju i od której ostatnio otrzymał paczką prezent w postaci najlepszej wódki na świecie, na etykiecie której słowa były wydrukowane alfabetem identycznym z tym na tablicy. I teraz już zaledwie kroków dzieliło do odczytania pracowicie wykutej po polsku tablicy.
A mówiła ona mianowicie, że uratuję świat.
(W czym na pewno pomogą mi moje plany (oprócz zostania (szaloną) Panią Inżynier Naukowiec) takie jak: napisanie kilku książek i wydanie paru zbiorów opowiadań, założenie własnej sieci lokali gastronomicznych, rozpoczynając od baru, kawiarni i restauracji w Płońsku, otwarcie sklepu z kanapkami na ulicy i firmy dowożacej alkohol całą dobę (pomysł zastrzeżony!!!), zostanie krytykiem kulinarnym a także dziennikarką jednego z popularnonaukowych czasopism. Nie zapominajmy tutaj o posadzie wykładowcy na uczelni i roli szczęśliwej matki dzieciom i żony mężowi, ani o karierze malarki, i tutaj mogę iść na ugodę, i przystać na zyskanie sławy dopiero po śmierci, nie bądźmy zachłanni!)